Pierwszy raz na WSK – wspomnienia i magia starej motoryzacji
Siedząc na stercie starych opon na podwórku dziadka, wąchając mieszankę benzyny i oleju, nie myślałem jeszcze, że to właśnie WSK 125 stanie się moją pierwszą miłością motocyklową. Miałem wtedy osiem lat, a mój świat składał się z dźwięku silnika i błyszczącej, pomarańczowej ramy, którą ojciec kupił za skrzynkę piwa na lokalnej giełdzie. Pamiętam, jak pierwszy raz odpaliliśmy tę maszynę – to był dźwięk, co wprawił mnie w osłupienie, jakby świat nagle stał się bardziej realny, a jednocześnie magiczny. Od tego momentu WSK 125 stała się dla mnie nie tylko pojazdem, ale symbolem wolności, prostoty i niepowtarzalnego klimatu PRL-u.
Ta z pozoru niepozorna maszyna, z silnikiem o pojemności 125 cm3, mocą niecałych 6 KM i momentem obrotowym, który ledwo wystarczał do wyjazdu z podwórka, wciąż króluje na giełdach i zlotach. Czym ona tak naprawdę się różni od innych? Dlaczego mimo upływu lat, wciąż można spotkać ją na ulicach, a nawet na aukcjach internetowych, podczas gdy jej rywale, jak choćby SHL M11, powoli popadają w zapomnienie? Odpowiedź kryje się nie tylko w technice, ale także w sentymencie, który za nią stoi. WSK to motocykl, który przetrwał cały burzliwy okres transformacji, bo był prosty, tani w naprawie i miał coś, czego brakuje dzisiejszym maszynom – duszę.
Technika i historia – co czyni WSK 125 nieśmiertelnym?
Pod maską WSK 125 kryje się klasyczny jednocylindrowy silnik dwusuwowy, którego konstrukcja przypominała bardziej skomplikowany sprzęt do naprawy roweru, niż poważną maszynę motocyklową. Silnik o pojemności 124 cm3, z gaźnikiem typu Zama, dawał moc rzędu 5,8 KM, co w tamtych czasach wystarczało do tego, by przemierzać wiejskie drogi czy miejskie ścieżki. Co ciekawe, ta cała konstrukcja była na tyle prosta i trwała, że można było ją naprawić niemal na odczepnego, nawet bez specjalistycznych narzędzi. Pamiętam, jak ojciec tłumaczył mi, że najważniejszy jest dobry kontakt z mechanikiem i umiejętność dorobienia części zamiennych – bo w latach 80., szczególnie na wsi, dostępność oryginalnych część była ograniczona.
Rama? Klasyczna, stalowa, o prostym kształcie, z charakterystycznym, szerokim podnóżkiem i dużymi, gumowymi oponami. Waga? Niecałe 70 kg, co czyniło ją dość zwinną, choć niekoniecznie szybką. Zawieszenie przednie typu widelec teleskopowy, z tyłu sztywny, co przy takiej masie i konstrukcji było z kolei plusem – mniej elementów, mniej problemów. Dla wielu kolekcjonerów i pasjonatów to właśnie te elementy decydują o wartości i sentymencie – prosta, niezawodna konstrukcja, którą można było naprawić na ulicy, a nie w serwisie.
Jednym z tajemnic jej popularności jest dostępność części. Ceny w latach 90. za kompletne silniki, wały czy cylindry nie przekraczały kilku stówek, a ich jakość była na tyle dobra, że nawet po 30 latach można je odrestaurować. Wspominam, jak na giełdzie w Miedzianej Górze, gdzie co miesiąc zjeżdżali się pasjonaci, można było dostać niemal wszystko, co potrzeba do WSK. Dziś ceny już poszybowały do góry, bo to klasyk i symbol epoki, ale wciąż można znaleźć oferty z zagranicy, gdzie ludzie importują je ze wschodu, by odnowić swoje stare skarby.
Giełdy, pasja, przemiany – jak zmieniło się motocyklowe hobby?
W czasach, gdy jeszcze nie było internetu i eBay, giełdy motocyklowe były prawdziwym żywym skansenem. To tu, na podwórkach, w hangarze czy na targowiskach, pasjonaci wymieniali się częściami, historiami i marzeniami. Pamiętam, jak na jednej z takich giełd spotkałem emerytowanego mechanika, pana Zenka, który przez pół dnia naprawiał mi WSK, podając przy tym anegdoty z czasów, gdy sam jeszcze jeździł na Junaku M10. To były czasy, gdy każdy miał swojego ulubionego motocykla z PRL-u – i nie było w tym nic dziwnego, bo dostępność części i prostota konstrukcji sprawiały, że można było ją naprawić właściwie wszędzie.
Współczesność przyniosła jednak radykalne zmiany. Giełdy ustąpiły miejsca internetowym platformom, takim jak OLX czy grupom na Facebooku, gdzie można szybko odnaleźć poszukiwane części lub sprzedać swoje dzieło. Ceny też poszybowały – w ostatnich dziesięciu latach wartość motocykli PRL-u podwoiła się lub nawet potroiła, bo coraz więcej młodych ludzi zaczyna dostrzegać w nich nie tylko pojazdy, ale i element dziedzictwa kulturowego. Firmy specjalizujące się odrestaurowaniem starych maszyn rosną jak grzyby po deszczu, a programy telewizyjne i social media napędzają popularność klasyków.
Przy tym wszystkim, WSK 125 nadal jest tym motorem, który można naprawić własnoręcznie, z niektórych części można jeszcze coś dorobić, a sentyment i nostalgia sprawiają, że nawet najbardziej zniszczony egzemplarz może trafić na listę skarbów. Junak, choć ambitniejszy i pełen innowacji jak na swoje czasy, nie potrafił utrzymać się w tym czołówce. Z kolei SHL M11, choć kiedyś chętnie kupowany, dziś powoli odchodzi w zapomnienie, bo dostępność części i popularność na giełdach mocno spadły.
Podsumowując, chyba najbardziej fascynuje mnie to, jak zwykła maszyna z PRL-u potrafiła przetrwać tyle lat, wciąż ciesząc się zainteresowaniem. To coś więcej niż tylko pojazd – to kawałek historii, który można odkurzyć, odrestaurować i jeszcze raz poczuć ten sam dreszcz emocji, co kiedyś. A czy Twój pierwszy motocykl wciąż jeszcze gdzieś czeka na odnowienie? Może warto zrobić pierwszy krok i znowu poczuć ten zapach starej benzyny, który tak mocno zapisał się w mojej pamięci.